sobota, 28 listopada 2015

Studzienki

  To ja może jeszcze zostanę przy temacie studzienek i kierownika, naszego kochanego bystrzachy. Wszyscy wiemy że czasy mamy ciężkie, a jeszcze cięższe są one dla bezdomnych, którzy sobie jednak doskonale radzą zbierając co cięższe kawałki żelastwa które pomagają im w zdobyciu kieliszka chleba. Jedne z cięższych, są włazy do studzienek, a z nich łatwiejsze do wyjęcia włazy ze studzienek deszczowych. Stało się więc że zniknęła ich pewna ilość, a zakrycie ich kawałkami płyt meblowych niewiele pomogło, bo jakoś woda słabo przez nie przesiąkała, a kiedy wezbrało jej więcej, "włazy" zwyczajnie odpływały. Dostałem polecenie wymierzenia wszystkich brakujących włazów, co też szybko wykonałem, a Kubuś, taki tutejszy Prezes Społeczny, ot, taki ktoś uważający się za ważniejszego od tego faktycznego, na stanowisku, pojechał je zakupić. Wybrał oczywiście Szczecin, bo miał z planach przy okazji zakup towaru dla siebie. No więc kupił, ale inne. W jego ulubionym, właściwie jedynym akceptowalnym przez niego sklepie, Castoramie, przekonali go że włazów o podanych wymiarach nigdy nie było i nie będzie. Kupił co mu wcisnęli. No cóż, na jedne były za duże, co było niewielkim problemem, inne za małe. Kiedy powiedziałem kierownikowi że włazy są za małe, usłyszałem genialną radę na którą nikt inny by nie wpadł - To je dotnij.

Studzienka

   Na początek jedna z najświeższych historii. W sumie to sprzed dwóch tygodni, ale historia swój początek miała bez mała 20 lat temu i może służyć jako przykład szybkiego i przemyślanego działania:)
  Ma Spółdzielnia samotnie stojący budynek, "leżący wieżowiec", otoczony przez budynki wspólnot. Budynek szczęśliwy bo mający drogę dojazdową, czym nie wszystkie bloki mogą się pochwalić. Na tej drodze, jest studzienka deszczowa. Od lat 20 nieodbierająca wody opadowej, dzięki czemu droga zamieniała się w niewielki stawek. Nie, nie była ona źle wykonana, wina leżała wyłącznie po stronie wielkiej wierzby której gałęzie rzucały cień i groźbę na stojące tam samochody. Korzenie tego drzewa przeniknęły do rury prowadzącej ze studzienki i tam niepokojone przez nikogo rosły sobie i rosły, aż w końcu wypełniły prawie całą jej długość i średnicę. No dobrze, były niepokojone. Raz dostałem polecenie udrożnienie tejże studzienki. Wraz z Czesiem, Nie, nie  z TYM Czesiem. Chociaż mało mu brakuje. Jakoś nam to szło, ale nadszedł fajrant, a na drugi dzień poszliśmy do innej roboty. Studzienka odeszła w zapomnienie, wracała tylko w okresach większych opadów i roztopów.
  Nadszedł rok 2013 i powrót do starych, znienawidzonych praktyk z czasów dawnego systemu, mianowicie zabudowywania śmietników. Opiszę to innym razem. Wierzba przeszkadzała więc poczyniono odpowiednie starania w UM i drzewo usunięto. Mamy rok 2015. Jeden z ,mieszkańców budynku wszedł widocznie do Rady Nadzorczej, bo migiem przystąpiono do powiększania parkingu. O dziwo, po powiększeniu i wycięciu okolicznych krzewów, woda nadal stała na ulicy. Wreszcie kierownik podjął męską decyzję, i nakazał nam, czyli mi i kierowcy zająć się na serio tą studzienką.
  Bez entuzjazmu, co przyznaję, zabraliśmy się do pracy. Nawet dostaliśmy potrzebny sprzęt. Godzina 8, na miejsce przyjeżdża Czesio, teraz to już ważna figura, bo jako kierowca pogotowia technicznego i biorca wszystkich zleceń na umowę, które w jego imieniu wykonuje cała załoga. No dobrze, przyjeżdża i zdziwiony że jeszcze studzienka nie jest odkopana. "Odkopana" to może złe określenie, raczej odkryta. Bo studzienka jest w betonie. Grubym i mocnym. Wylewka grubości od 5 do 8 cm, a pod nią betonowa zbrojona płyta. Co ciekawe, dwa miesiące wcześniej, szykując miejsce pod parking, drogę, prawie aż do studzienki, (zabrakło 2 metrów) rozbierały koparka i dźwig. No cóż, ręczna praca jest tańsza, chociaż nie tak efektywna, o czym przekonał się kierownik który odwiedził nas o 9 i wyraził niezadowolenie że jeszcze pracy nie zakończyliśmy. Nawiasem mówiąc, mieliśmy do skucia powierzchnię 6 na 2 metry. A więc robota można powiedzieć odpowiedzialna. Odwiedził nas szef jeszcze dwa razy, oraz raz sam Czesio, a my nawet w połowie jeszcze nie byliśmy. Ale, o radości i irytacji! O 14 znowu przyjeżdża szef, kiedy mieliśmy wykutą połowę betonu, i oznajmia żeby już dalej nie kuć bo nastąpiła zmiana koncepcji... No ładnie, tyle pracy na darmo.
  Okazało się że jednak nie tak całkiem na darmo. Kierownik po konsultacji z załogą w osobie Czesia, nakazuje następnego dnia kontynuować prace, jednak już nie ruszając dalej betonu, tylko ryć w głąb. Bo dostaniu się do dna studzienki oraz odkopaniu rury na odcinku całych 30 cm (reszta znajdowała się pod betonem), następuje chwila ciszy podczas której kierownik się skupia, wygląda jakby myślał i nakazuje wyciąć otwór w rurze i tym sposobem spróbować ją udrożnić. Okazuje się że faktycznie cała średnica jest wypełniona korzeniami, co wywołuje zdziwienie i pytanie kierownika skąd te korzenie skoro w pobliżu nic nie rośnie. Już zdążył zapomnieć o wierzbie. W sumie to tak dawno było. No nic, po paru nieudanych próbach dostajemy polecenie całkowitego rozebrania studzienki. Następny dzień to walka z korzeniami, wykuwania ich rurami z rury:), wreszcie, o dziwo... Udało się!!! Sam w to nie mogłem uwierzyć, ale tak się stało. Przyjeżdża i kierownik i Czesio, dyskutują uczenie. Wreszcie ku niezadowoleniu Czesia, kierownik nakazuje ustawić nową studzienkę i uzupełnić drogę betonem. Nie ma sprawy, to akurat najprostsze co może być. Prawie. Kierownik postanowił sam i osobiście nadzorować zakup materiałów. No więc czekamy na niego obiecany kwadrans, następny, kolejne pół godziny. Przyjechał, obejrzał co sami w tym czasie wybraliśmy, pokręcił nosem i powiedział  że to nie to czego oczekiwał ale niech będzie.
   Montaż studzienki poszedł błyskawicznie, jednak nastąpiły pewne problemy z nabyciem betonu, co jednak nie zmartwiło kierownika i zezwolił żeby betonowanie wykonać następnego dnia. Następny dzień, nie był dniem pod znakiem betonu. Zostaliśmy skierowani do innej pracy, następnego dnia jeszcze do innej i tak zeszło prawie dwa tygodnie. Kierownik zwyczajnie zapomniał o niedokończonym dziele i wciąż miał nowe pomysły z wypełnieniem nam czasu. Wreszcie, pięknego piątku, kierowca został oddelegowany jako zapchajdziura do pomocy hydraulikowi. Ja do pilnego sprzątania po sprzątaczce. Jednak szczęśliwie, Pogotowie Techniczne z powodu rozprężonej uwagi przez gry internetowe nie umówiło na czas lokatora, przez co już we dwoje, zabraliśmy się za łatanie drogi, przez nas samych rozbebeszonej. Udało się nam to w ostatniej chwili, bo od soboty zaczęły się opady deszczu trwające tydzień czasu. Dostaliśmy jeszcze tylko w poniedziałek opieprz z tego powodu że pewien lokator nie był zadowolony że chociaż beton wylaliśmy w piątek, to w poniedziałek o godzinie 9.00 droga wciąż była zagrodzona.














wtorek, 17 listopada 2015

Barejada

   Witam po raz pierwszy.
 Oglądałem, jak chyba wszyscy, filmy Barei, śmiałem się, czasami dębiałem  na widok tego co mistrz nam przedstawia, potem (czasami) zastanawiałem się czy to jest możliwe w życiu. Teraz, po 34 latach pracy w jednym zakładzie pracy, a jest nim pewna duża spółdzielnia mieszkaniowa, mogę odpowiedzieć - Bareja nawet nie sięgnął podstaw tego co niesie życie. Nie wiem, może we wczesnym socjalizmie było podobnie jak i teraz, jednak za mojej kariery zawodowej w poprzednim systemie, to co teraz się wyprawia było nie do pomyślenia. Zachęcony przez przyjaciółkę (mogę tak Ciebie Aniu nazywać?) postanowiłem przedstawić te najciekawsze przykłady ignorancji, indolencji, arogancji, zwykłej bezmyślności i samozadowolenia przełożonych. Chociaż nie tylko ich. Spełniają doskonale swoją rolę i to swoje "doświadczenie" i "wiedzę" przekazują nam, tym którzy musimy przed nimi tłumaczyć się z ich własnych decyzji.
 Jeżeli jest ktoś zainteresowany, zapraszam do czytania.