wtorek, 20 czerwca 2017

Ogrodnicy i malarze



  Żeby nie było że tylko o władzy.
  Od chwili kiedy ogłoszono że wreszcie będzie ślicznie, słodko i dostatnio, a chcący pracować nawet bez pracy zaczną opływać we wszelkie dobra, zaczęto zwalniać fachowców jako zbytnie obciążenie. Oficjalnie żeby umożliwić im rozwój i szybkie wzbogacenie. Większość wzbogaciła się o doświadczenie żeby w podobne bzdury nigdy nie wierzyć. Ostatecznie uznano również że pomimo posiadania ogromnych obszarów zielonych, ogrodnik też nie jest potrzebny, więc stałem się robotnikiem niewykwalifikowanym, nieco gorzej opłacanym. Wiele lat się opierałem i nie przyjmowałem do wykonania zleceń typowo ogrodniczych. Nie znam się, nie mam uprawnień, zapomniałem jak. Takie miałem wymówki. Jakiś czas pozwolono naturze samej się zająć swoimi włościami, jednak wiecznie trwać to nie mogło. Zatrudniono więc "ogrodnika z prawdziwego zdarzenia". Tak tego ledwie człapiącego dziadka przedstawiono. Niezwykle ambitny był to gość i uparty. Przez pół roku biegał za kierownikiem z numerem "Działkowca" pokazując mu na przykładzie śliwy, jak podcinać brzozy. Na serio. Przez cały czas pracy u nas, nie zdołał przeforsować swojego epokowego pomysłu żeby pośrodku osiedla stworzyć kompostownik😅 Był też bardzo zaradny. Kiedy przyszło do sadzenia rododendronów, oświadczył że ziemia do nich będąca w sprzedaży raczej się do niczego nie nadaje. Na szczęście znał podobno miejsce gdzie można spokojnie nakopać całe wiaderko gliny. Wprawdzie daleko, bo w sumie trzy do czterech godzin jazdy, jednak za darmo. Wystarczy dać chłopu 50 złotych 😎
   Pracowałby dłużej, ale tak się złożyło że dobry sąsiad członka rady nadzorczej potrzebował na emeryturze dorobić. Podobno miał być lepszy i lepiej się na wszystkim znać. Może się znał, nie zauważyłem tego. Był za to bardzo energiczny i chyba cierpiał na bezsenność, bo kiedy przychodziliśmy do pracy, on już tam był i niecierpliwie czekał. Ten jego sąsiad który go polecił, był chyba bardzo wpływowy, bo Ojciec Tadeusz, jak go nazywaliśmy, dostawał wszytko czego potrzebował. Ludzi, sprzęt i co tylko sobie wyśnił. To chyba był najdroższy pracownik (po za jego następcą), a przy tym bardzo pracowity. Tak przez jakieś dwie, góra trzy godziny. Później para uchodziła, wszytko rzucał ze słowami - na dzisiaj wystarczy, i szedł do domu. Naprawdę nie dowiedziałem się nigdy na jakiej zasadzie był zatrudniony. Miał też niesamowite pomysły czy raczej wizje, takie dorównujące zapałowi i energii. Na przykład wymyślił podcinanie bzów. To był przykład artystycznej fantazji. Wycięte grubsze gałęzie i pnie, ale tylko na wysokość na jaką mógł sięgnąć z ziemi, co dawało niesamowity efekt. Palmę. Przynajmniej tak to wyglądało, główny pień, na jakieś trzy metry nic, i szeroka korona nawet nie ruszona sekatorem. Nieszczęśliwy był kiedy jego autorytet nie wystarczał i nie dostawał nikogo do pracy. Raz, nieco naburmuszony, postanowił wziąć się za malowanie placu zabaw. Wiele to tam tego nie było, trzy ławki, ważka, drabinka i piaskownica. Wiele więc farby nie wziął, trzy ledwie puszki. Puszki te, akurat w pewnym okresie były tak zamykane że otworzenie ich sprawiało pewne problemy, jednak Ojciec Tadeusz uznał że sobie doskonale poradzi. Poradził. Kiedy wrócił, wielu odezwała się kolka. Ze śmiechu. Bajecznie wyglądał, cała twarz, ubranie i dłonie, były upstrzone wieloma kropkami, zaciekami i plamami farby. Od razu zgadywaliśmy że zapewne malował ławki od spodu leżąc pod nimi. Chociaż rękawice podobno musiał wyrzucić bo mu się uchlapały przy otwieraniu puszek, a otworzył je... Nikt  ie zgadnie. Jak konserwy, odcinając wieczka scyzorykiem😆 Niestety, już nie pracuje, bo chociaż nerwy mocno nam szarpał swoimi pomysłami, to jednak dał się lubić więc przykro że dopadł go udar 😢
   O jego następcy wolałbym za wiele nie pisać, i chyba nie napiszę, bo też nie wypada o zmarłych źle się wyrażać. Jednak niech jego przykład pozostanie przykładem że pracą nie należy się zbytnio przejmować, bo zdrowie mamy tylko jedno. Ojciec Tadeusz też się zbytnio nią przejmował, tyle że dano mu to przejęcie przeżyć.
  Jak już zacząłem o malowaniu, to przejdę do tematu malarzy. Zwykle nie są potrzebni, jednak czasami odczuwa się ich brak, wobec czego bywa że zatrudni się kogoś do malowania placów zabaw czy ławek. Najczęściej są to zalegający z opłatami, w ten sposób ratując się przed narastającym zadłużeniem. Jeden z nich tak to polubił że z chęcią tak sobie dorabia, chociaż kierownik cierpi kiedy go widzi. A właściwie jak widzi jego pracę. Bardzo mi się podobało tegoroczne przyjmowanie go do pracy. Podszedł kierownik, podał na kartce numer telefonu i kazał sprawdzić gdzie ten "malarz" mieszka. Następnie kazał zadzwonić i się zapytać czy nadal chce pracować. Następnie kazał zadzwonić i powiedzieć mu żeby zadzwonił do kierownika. A potem poszło już szybko. Parę telefonów, parę rozmów, parę wizyt "malarza" w różnych biurach naszego zakładu i wreszcie już załatwione. Ma się gość stawić u kierownika podpisać umowę. Pojawił się, nie było umowy ani kierownika. Następny termin, nie było umowy. Za dwa dni, nie było umowy, ale był telefon kierownika do radcy prawnego czy nie ma jakiś zastrzeżeń żeby kogoś  zatrudnić. Na następny dzień nie ma umowy, jednak jest zapewnienie że będzie jutro. To była sobota, wiec umowy oczywiście nie było. Zresztą w poniedziałek też nie było. Był za to telefon kierownika z pytaniem czy umowa będzie na jutro. Będzie za dwa dni. Nie było. Był za to kolejny termin na wizytę u kierownika w piątek, podczas której umówili się na środę. W środę jednak umowy nadal nie było. Trwało to marne pięć tygodni. Mógł więc "malarz" wreszcie sobie spokojnie usiąść przy farbach i pykać pół dnia fajeczkę.
   Kolejny "malarz"... Ten to wywołał już kompletne zdziwienie. Miał pomalować ławki na osiedlu i plac zabaw. Zanim pomalował te ławki, zabrakło mu dwa razy farby i tyleż razy pędzli. Farby dodam akrylowe, więc pędzle raczej łatwo było umyć wodą, nie tylko pięcioma litrami rozpuszczalnika który też otrzymał. Gość był zresztą niezwykle pedantyczny. Zanim zabrał się do malowania, porozlewał sobie farby do słoików, te zaś ustawił na deseczce, wcześniej układając na niej papier ścierny. Oczywiście papier przy samym nalewaniu farby został nią zalany wiec nie był używany. Ławki jednak jakoś pomalował. Najlepiej wyszło mu malowanie ogrodzenia placu zabaw. Kierownik mu powiedział że ogrodzenie ma być kolorowe. A jest ono z siatki. Arcymistrz malarstwa realistycznego sprostał temu zadaniu niczym sam Jaś Fasola. Tyle że dłużej mu to zeszło. Mianowicie najpierw pomalował siatkę z jednej strony, bardzo ładnie i dokładnie, a następnie drugą stronę siatki innym kolorem😎 Gdybym wcześniej wiedział że jest to emerytowany wojskowy, oszczędziłoby mi to zdziwienia i lekkiego szoku.


















środa, 14 czerwca 2017

Wciąż zaczynamy od końca



       Nie wiem, może to kwestia przyzwyczajenia. W każdym razie zgodnie z wieloletnią tradycją lubią u nas ustawiać prace od końca. Mamy taki budynek, w nim też mieszka podobno elita. Możliwe że tak jest, bo znikąd nie ma tyle zgłoszeń o popisanych ścianach czy śmieciach na korytarzu lub skarg że pies sąsiadki narobił na wycieraczkę. A mieszka w tych dwóch klatkach całe 18 rodzin, nic dziwnego że są dla siebie obcy i nie znają się nawet z widzenia. Chociaż coś mi tutaj nie pasuje, bo ostatnio bardzo chcą się usamodzielnić. Po ociepleniu budynku, wymianie instalacji, zażyczyli sobie parking i czyste konto. Za remonty mają zapłacić wszyscy, tylko nie oni. W tej chwili zajmę się jednak parkingiem.
     Umyślili sobie lokatorzy że zamiast parkingu, placu zabaw i o gródka, chcą mieć tylko parking. Duży. Prezes owszem, jak najbardziej, postanowił przychylić im nieba. Prace szybko ruszyły, są już ustawione krawężniki, podłoże utwardzone, częściowo ziemią, a powierzchniowo gruzem. Gruzem dosyć grubo, bo teren został podniesiony w obawie przed powodzią:) I własnie teraz postanowiono położyć instalację do otwierania bramy. Dobry moment na takie prace. Wcześniej byłoby troszkę rycia w gruzie, bo gruz jest u nas wszędzie, ale nie trzeba by było się w niego mozolnie wgryzać. Jednak to podobno drobiazg, marne 20 metrów, wybierania gruzu i kopania w ziemi. Sądzę że i tam mamy szczęście, bo mogło się trafić że ktoś zdecydowałby że jeszcze lepiej byłoby to zrobić już po całkowitym wykończeniu parkingu. Może następnym razem tak będzie.