wtorek, 1 marca 2016

Nad operatywność :)


   To ja może dalej o naszej słodkiej pani administratorce B.
   Wyobraźmy sobie że mamy październik 2013 roku. Jego koniec, a dokładniej 29 październik. Przychodzi pani B. w nie najlepszym humorze. I z miejsca rzuca polecenie żeby szykować worki bo opróżniamy pewna suszarnię. Jest taka sytuacja że suszarnie zwykle stoją puste, a właściwie to zamiast do suszenia prania, służą jako składy wszystkiego dla wszystkich. Gdzieś przecież trzeba chwilowo zbędne przedmioty przechowywać. Tak więc jedziemy na miejsce, a tam zastajemy informację podpisaną przez panią B. że suszarnie należy opróżnić do 4 listopada, bo po tym terminie zostanie ona opróżniona. Zwracamy więc administratorce uwagę na tą rozbieżność między ogłoszeniem a stanem faktycznym. W sumie to prawie tydzień różnicy. Z marsową miną, łypiąc okiem znad książki odpowiedziała słowami niedającymi się do powtórzenia. W każdym razie niezbyt pochlebnie się o tej pani wyrażała, bo o dziwo okazało się ze ustaliła kto zajmuje tą suszarnię. Poddała w wątpliwość jej prowadzenie się oraz jej pochodzenie. Nastraszeni tą straszną osobą, z ociąganiem i  niepewnością wróciliśmy do pracy. Cały czas baliśmy się że ta straszna baba nagle się pojawi i cała jej, w sumie uzasadniona złość, skupi się na nas.
  Błąd. Pojawiła się, owszem, ale okazała się całkiem sympatyczną dziewczyną, prowadzącą szkołę językową. W suszarni trzymała materiały do nauki angielskiego i troszkę własnych szpargałów. Niestety, większość już zdążyliśmy wywieść, ale to co zostało załadowane na kolejny kurs, w całości wniosłem z powrotem do suszarni. Okazało się że ta pani od rana była w zarządzie i załatwiała oficjalne wynajęcie pomieszczenia. Co tez się jej udało. Wyszło na to że w sumie działaliśmy po za prawem. A pani B. miała wielkie szczęście że ta pani nie narobiła jej przykrości, do czego miała pełne prawo.
   Jednak nasza administratorka nie zawsze jest taka stanowcza. Jeszcze w grudniu majstrowie od dźwigów, wnosili pretensje że jakiś osobnik składuje różne graty przed wejściem do maszynowni windy, przez co mają dostęp do niej co najmniej utrudniony jeżeli nie niemożliwy. No i zaczęło się kluczenia. Dzięki uprzejmości lokatorów, szybko udało się ustalić czyje to graty, ale co dalej? Najpierw włożyła mu do skrzynki pisemko że ma iść z gratami won. Po jakimś czasie zostałem wysłany żeby zobaczyć czy gość się posłuchał wezwania. Nie posłuchał. No i zgryz, co dalej? po tygodniu zostałem wysłany żeby opisać co tam właściwie on składuje. Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie. Opisałem jej. Więc dostałem do rozwiązania zagadkę, co z tym fantem zrobić. Dziwne zadanie. Ze zdziwieniem odpowiedziałem że powinna wysłać do niego list, co też zrobiła wcześniej, ale ja o tym nie miałem pojęcia. Okazało się że zamiast wysłać to pismo listem poleconym, wrzuciła go ot, tak sobie prosto do skrzynki. Nie wiem co stało na przeszkodzie żeby manewr powtórzyć, lub jak to bywa w innych przypadkach, wywiesić jedynie kartkę z informacja kiedy przedmioty zostaną przez nas usunięte. Byłem tam wysyłany jeszcze kilka razy, parę razy dla lustracji gratów, parę razy żeby sprawdzić czy lokator jest w mieszkaniu. I na tym się operacja na ta chwile zakończyła.