Nie, nie chodzi o ten Belweder chodzi. Mamy w naszym mieście, budowany jeszcze podczas Stanu Wojennego, przepiękny budynek. Musi być piękny, ponieważ sami najlepsi inżynierowie wszelkich specjalności projektowali i budowali go dla siebie. Tak więc nie ma wyjścia, musi być piękny.Sami zaprojektowali, wybudowali i w nim zamieszkali. A mieszkają tam ludzie życzliwi "(po co k.... te drzwi otwierasz, drzwi są po to by były zamknięte"), szczerzy ("jak już tutaj jesteś, posprzątaj moje stanowisko w garażu"), hojni ("pomaluje mi pan barierki na balkonie, jakąś farbę pewnie pan znajdzie. Jak dobrze wyjdzie postawię dobrą kawę"), ale i kapryśni. A to nie mają gdzie schować drewna do kominka (tak, budynek wielorodzinny, w każdym mieszkaniu kominek), a to woda z dachu nie chce spływać, tylko na korytarz lub do mieszkań, a to garaż stoi w wodzie. Jak widać z tym projektowanie, chociaż dla siebie, nie za bardzo się spisali. Ale o czym to ja chciałem? O tym garażu chciałem napomknąć.
Stoi w wodzie po każdych opadach deszczu, z tego powodu że inżynierowie, inspektorzy i inni kierownicy zaplanowali i wykonali w ciekawy sposób odprowadzania wody. Po pierwsze, połączyli instalację deszczowa z kanalizacyjną, po drugie, jakimś cudem woda z garażu według planów ma płynąć pod górę. Ot, tak widocznie ręka na desce kreślarskiej drgnęła i tak wyszło. Z tym zrobić się nic nie da, ale mieszkańcy, broniąc się przed zarzutami niekompetencji, stwierdzili iż woda stoi z powodu fatalnego stanu posadzki. Tak, ta posadzka:) Pamiętam sposób jej wykonania:) Gruszki z betonem jeździły na budowę nowego kościoła, a na budowie Belwederu tylko się płukały z resztek. Takie wykonanie nie gwarantuje trwałości, jednak wytrzymało to ponad 20 lat. No dobrze, prawie wytrzymało, a i to nie we wszystkich miejscach. W większości został się tylko sam piasek. I tutaj wkraczamy my.
Plan był taki, usuwamy nietrwałe podłoże, wylewamy nowe, dziękujemy za udostępnienie garażu do prac, i koniec. Za chwilę jednak przyszła modyfikacja planu. Usuwamy tylko miejsca najbardziej zniszczone, wprzód prosząc właścicieli błyszczących autek o zezwolenie na wykonanie prac. Przyznam że troszkę tam nieśmiało protestowaliśmy, bo takie łatanie nie jest prawdziwym remontem. Było z tym trochę zachodu, bo każdy chciał mieć garaż wyremontowany, ale nikt nie chciał nas tam widzieć. Ostatecznie, po ponad miesiącu prac, zadanie wykonaliśmy. Opieprz za kurzenie otrzymaliśmy, oraz podwyżkę do czynszu. Okazało się że prawo własności, prawem własności, odrębność odrębnością, ale szlachetni ludzie nie zgodzili się kosztów remontu ponosić osobiście, więc prezes, dobra dusza, obciążył kosztami wszystkich bez wyjątku. Takie hokus-pokus jest bardzo proste jeżeli bardzo się tego chce.
Teraz pojawił się plan, żeby wykonać łatanie, nieruszanych do tej pory fragmentów posadzki. Nasze uwagi że utrzymanie jakiegokolwiek poziomu jest niemożliwe i tylko kompleksowy remont da jakikolwiek skutek, powodują szeroki uśmiech z wydźwiękiem politowania dla sugestii fizoli. Zobaczymy jak to się skończy.
Stoi w wodzie po każdych opadach deszczu, z tego powodu że inżynierowie, inspektorzy i inni kierownicy zaplanowali i wykonali w ciekawy sposób odprowadzania wody. Po pierwsze, połączyli instalację deszczowa z kanalizacyjną, po drugie, jakimś cudem woda z garażu według planów ma płynąć pod górę. Ot, tak widocznie ręka na desce kreślarskiej drgnęła i tak wyszło. Z tym zrobić się nic nie da, ale mieszkańcy, broniąc się przed zarzutami niekompetencji, stwierdzili iż woda stoi z powodu fatalnego stanu posadzki. Tak, ta posadzka:) Pamiętam sposób jej wykonania:) Gruszki z betonem jeździły na budowę nowego kościoła, a na budowie Belwederu tylko się płukały z resztek. Takie wykonanie nie gwarantuje trwałości, jednak wytrzymało to ponad 20 lat. No dobrze, prawie wytrzymało, a i to nie we wszystkich miejscach. W większości został się tylko sam piasek. I tutaj wkraczamy my.
Plan był taki, usuwamy nietrwałe podłoże, wylewamy nowe, dziękujemy za udostępnienie garażu do prac, i koniec. Za chwilę jednak przyszła modyfikacja planu. Usuwamy tylko miejsca najbardziej zniszczone, wprzód prosząc właścicieli błyszczących autek o zezwolenie na wykonanie prac. Przyznam że troszkę tam nieśmiało protestowaliśmy, bo takie łatanie nie jest prawdziwym remontem. Było z tym trochę zachodu, bo każdy chciał mieć garaż wyremontowany, ale nikt nie chciał nas tam widzieć. Ostatecznie, po ponad miesiącu prac, zadanie wykonaliśmy. Opieprz za kurzenie otrzymaliśmy, oraz podwyżkę do czynszu. Okazało się że prawo własności, prawem własności, odrębność odrębnością, ale szlachetni ludzie nie zgodzili się kosztów remontu ponosić osobiście, więc prezes, dobra dusza, obciążył kosztami wszystkich bez wyjątku. Takie hokus-pokus jest bardzo proste jeżeli bardzo się tego chce.
Teraz pojawił się plan, żeby wykonać łatanie, nieruszanych do tej pory fragmentów posadzki. Nasze uwagi że utrzymanie jakiegokolwiek poziomu jest niemożliwe i tylko kompleksowy remont da jakikolwiek skutek, powodują szeroki uśmiech z wydźwiękiem politowania dla sugestii fizoli. Zobaczymy jak to się skończy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz