niedziela, 26 lutego 2017

Wpuszczeni w jeżyny


   Tak, wiem, zwykle się kogoś wpuszcza w maliny, ale tam akurat były jeżyny.
Żeby dać normalnym czasom odpocząć, wrócę do nienormalnych czasów. Któregoś ranka majster mówi że dzisiaj nie robię z całą brygadą, tylko mam zadanie specjalne do wykonania. Mam teraz siedzieć grzecznie w pakamerze i czekać. Czekałem, nawet niedługo. Podjechała Nyska z WSW, wysiadł z niej mąż sekretarki prezesa i mówi, bierz łopaty i jedziemy. Łopata została jedna, więc wziąłem jeszcze dwa szpadle, chociaż nie wiedziałem ile mam tego sprzętu zabrać. Wsiadam do Nyski, którą otworzył mi obywatel plutonowy. Było tam dosyć ciasno, bo po za mną, było tam pięciu aresztantów, trzy filary aparatu represji, czyli żołnierze WSW i ja. W kabinie kierowcy było luźniej. Wsiadłem i pojechaliśmy. Nie widziałem gdzie jedziemy bo szyby były zamalowane, ale okazało się że niedaleko, tylko w pobliże granicy przy plaży. Wysiadamy, kości prostujemy i czekamy. Ja aż się dowiem co mam robić, reszta, jak się okazało, na to co ja każę robić. Wyszło pewne nieporozumienie, czy niedopatrzenie. Szefostwo nikomu nie powiedziało o co chodzi. Zwyczajnie zapomnieli. Wystarczy że zapewnili wsparcie w tej misji aparatu represji, jak to się teraz mówi. I oczywiście ofiar tych represji. Chociaż tak do końca nie wiem jak kogo mam traktować. Bo było czterech żołnierzy i pięciu aresztantów, z tym że jeden z aresztantów też był z WSW, ale akurat nieprzyzwoicie panienkę na ulicy zaczepiał, więc go koledzy doprowadzili do porządku. Był on oprawcą czy ofiarą? Ale do rzeczy. Po jakieś godzinie zgadywania, mąż sekretarki, chorąży marynarki zresztą, zdecydował się oddalić od naszego oddziału i udał się do najbliższego telefonu. Załatwił że wrócił po niego kierowca Nyską i pojechał się rozpytać co mamy właściwie robić.            Sprawa była banalna. Miałem wytropić w lasku sadzonki które można by wykopać i zasadzić następnie na terenie placu zabaw, który firma wykonywała dla miasta na terenie okupanta. Okupanta to za wiele powiedziane, ale inaczej mówić teraz nie wypada. Problem w tym, że lasek jest sosnowy, z paroma rachitycznymi krzewami dla ozdoby. To po prawej stronie stojąc przodem do granicy. Po lewej stronie drzewostan jest bardziej urozmaicony, jednak nadal z przewagą sosny. I jeżyny. Wstęp po lewej stronie jest mocno utrudniony przez jeżyny. Ogromne, rozrośnięte do granic niemożliwego. Ale to właśnie w tym rejonie leśniczy zezwolił na wykopanie sadzonek. Po spacerze po lasku, i obfitym obiedzie który nam dostarczono, wykryłem parę małych krzaczków ligustra, które aresztanci z zapałem wykopali. Może to za wiele powiedziane wykopali. Postąpili tak jak nasz poprzedni ogrodnik. wbili szpadel dookoła krzaczka i wyrwali go już bez korzeni. I tak miło zeszło mi 8 godzin przybliżające mnie do emerytury. Tylko czy ja dostanę? przecież dopiero co przyznałem się do współpracy z aparatem bezpieczeństwa. I to naszym, nie obcym, a tego raczej nikomu się nie daruje.











2 komentarze:

  1. O rany... Biedne krzaczki... Wiesz że u mnie to jest śmiech przez łzy... Hahaha... Dzizus... Co się stało z żywopłotem?...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zdążył powstać:) Wszystko uschło. A tydzień później, staliśmy pod lufami Czarnych Diabłów. Zerwaliśmy niechcący linię telefoniczną łączącą komórkę KGB z dowództwem garnizonu :)

      Usuń